No witam.
Ogólnie rzecz biorąc, to obejrzałam całe The Haunting of the Bly Manor, więc postanowiłam zjawić się w tym oto temacie by móc podzielić się moimi przemyśleniami a także zrobić porównanie do The Haunting of the Hill House, z racji, że to jedna seria od tych samych twórców.
Moje przemyślenia będą zawarte w sekrecie, ze względu na spoilery (DUŻE spoilery, ja nie żartuję. Tekst tylko dla osób, które albo już oglądały serial albo nie zamierzają go oglądać, ale chcą przeczytać moją szczegółową recenzję) co do obu tych serii oraz ewentualną obszerność moich wypocin.
► Pokaż Spoiler
Cóż... mam spory problem z tym, od czego zacząć, bo mam do napisania TAK DUŻO, że boję się, że wyjdzie mi z tego taki wielki, chaotyczny misz masz i będę skakać po tematach. No ale cóż.
Ogólnie rzecz biorąc, to na pierwszy rzut oka oba sezony mają praktycznie taką samą strukturę - grupa ludzi w tym małe dzieci, stara posiadłość, duchy, obecne hidden ghosts, niektóre postacie umierają, są postacie lgbt, muzyka i sposób kręcenia dosyć podobne. Ale jak trochę więcej o tym pomyśleć, to, wbrew pozorom, bardzo znacząco się od siebie różnią, przez co, przynajmniej dla mnie, ich wydźwięk był zupełnie inny i "poruszał inne struny" oraz ich "poziom straszności" był inny i dotyczył zupełnie innych stref.
Dwie główne różnice między Nawiedzeniem Domu Hillów a Nawiedzeniem Dworu w Bly (tak, będę stosować własne tłumaczenia tytułów, bo, moim zdaniem, są dużo bardziej adekwatne od polskich kanonicznych. Zwłaszcza pierwszego sezonu - co ma ten dom do wzgórza, tam nie było nic o żadnym wzgórzu. To dom należał niegdyś do rodziny Hillów. Anyway) to 1) grono bohaterów 2) "antagonista".
1) w Domu Hillów grupą głównych bohaterów jest siedmioosobowa rodzina. Dwójka rodziców (Olivia i Hugh) oraz i piątka dzieci (Steve, Shirl, Theo, Luke i Nell) natomiast w Dworze w Bly jest to Dani, która dołącza do grupy osób mieszkających w Dworze (Miles i Flora, czyli dzieci, oraz ogrodniczka Jamie, kucharz Owen i gospodyni Hannah) oprócz tego jeszcze Rebecca i Peter, którzy jednak zginęli przed rozpoczęcie historii, ale technicznie liczą się jako główni bohaterowie, i Henry Wingrave, czyli wuj Flory i Milesa. Historia rodziny Crainów w domu Hillów jest ukazywana z punktu widzenia całej rodziny - wszyscy są narratorami i wszystkich POV jest tak samo ważny. Nikt nie jest "bardziej" głównym bohaterem od innego członka rodziny, natomiast w Dworze w Bly schemat jest zupełnie inny - o ile narratorką jest Jamie, to główną bohaterką jest Dani. Poznajemy wszystko z punktu widzenia Dani i, tak jak ona, w pierwszym odcinku nie znamy nikogo kto zamieszkuje Dwór. Jesteśmy całkowicie nowi. Więc, o ile podobały mi się oba sezony, to pod tym względem bardziej lubiłam Dom Hillów. Kocham wątek Found Family, jednak przy tak krótkiej historii (jeden sezon serialu) dużo łatwiej było mi się zżyć emocjonalnie i poczuć uczucia którymi nawzajem się darzą głównie bohaterowie w przypadku rodziny Crainów. Sam fakt, że są rodziną, już zaznaczał pewne wątki i sprawy, których nie trzeba było przedstawiać w historii. Każdy z nas (albo większość) ma lub miał jakiś rodziców, rodzeństwo, przez co łatwiej było przelać swoje uczucia i zrozumieć bohaterów. W Dworze w Bly natomiast to podczas sezonu relacja Dani z wszystkimi innymi bohaterami musiała być rozpoczęta i odpowiednio poprowadzona i rozwijana. Przez co, o ile Dani, owszem, miała relacje z praktycznie wszystkimi głównymi bohaterami, tak jej relacje z kimkolwiek poza Jamie i Florą wypadały dosyć... blado. Przy jednym sezonie serialu, w którym, oprócz relacji między bohaterami są ważne także inne rzeczy (jak, no, fabuła sama w sobie i elementy horroru) było trochę za mało czasu by relację Dani z każdym z pozostałych członków obsady odpowiednio ukazać. Przynajmniej na moje standardy relacje rodziny Crainów były dużo, dużo głębsze i "prawdziwsze" bo nie wszystkiego musieliśmy się nauczyć i nie wszystko musieliśmy zobaczyć, przez to, że oni już byli rodziną, niektóre sprawy, emocje i wątki już tu "były" przez co łatwiej, szybciej i zgrabniej można było przeskoczyć dalej, do fabuły, jej rozwoju, lore Domu oraz łączenia historii z teraźniejszością. W dodatku w Dworze w Bly cały jeden z dziewięciu odcinków był poświęcony na opowiedzenie historii Violi, przez co grono głównych bohaterów miało jeszcze mniej czasu dla siebie.
2) przez różnicę w "antagoniście" historii zmienia się jej całe clue i wydźwięk. No bo... w Dworze w Bly antagonistą była Pani Jeziora, czy Viola. Ona była początkiem, ona była powodem, ona była iskierką zapalną wydarzeń na Dworze. Wszystkie kolejne śmierci, nawiedzenia, dziwne wydarzenia, są wynikiem klątwy, jaką Viola, w zasadzie niechcący, narzuciła swoim uporem na Dwór. To przez nią ludzie umierali i to przez nią dusza każdego, kto umarł na Dworze w Bly nie mogła zaznać spokoju i nie mogła pójść "dalej", opuszczając teren dworu. Jej historia tłumaczyła wszystko, co działo się w serialu i rozwiązywała każdą zagadkę, a pozbycie się jej uwolniło dusze i oczyściło klątwę domu, sprowadzając wszystko do normy. To Viola, a w zasadzie jej duch zbudowany z uporu, złości i chęci kontroli, była antagonistą historii. Natomiast w Domu Hillów było całkowicie inaczej, bo antagonistą był sam Dom. To Dom był przyczyną wszystkiego. To on zabił tych wszystkich ludzi. Oczywiście raczej nie dosłownie, ale doprowadził ich do tego. Dom był jak żywa istota, a Czerwony Pokój był jego żołądkiem. Jak dom już coś złapał, to nie wypuszczał i pożerał, tak, jak zrobił to z Olivią. Na takie zło dużo trudniej jest zareagować, dużo trudniej objąć je rozumem. Gdy człowiek poznaje historie Violi w Dworze w Bly się... uspokaja. Zaczyna rozumieć kim jest Pani Jeziora, co nią kieruje i dlaczego robi to, co robi. Przez co my, jako widz, zaczynamy się mniej bać, bo to, co widzimy na ekranie, jest dla nas bardziej zrozumiałe. W przypadku Domu jest inaczej. Zło Domu było niewypowiedziane, nieokreślone, nie dało się go namierzyć, sprawdzić, poznać. To zło nie miało twarzy ani imienia. Dom był jak pułapka, do której jeśli wejdziesz, to nie wyjdziesz już nigdy, aż po nieskończoność. Dom miał własną grawitację, która prowadziła tylko w jedno miejsce - do Domu. I dlatego też Nawiedzenie Domu Hillów było dla mnie o wiele bardziej przerażające. Bo nawet, gdy już wiedzieliśmy, że zagrożenie to Dom, a nie duchy (chociaż niektóre z duchów w Domu Hillów też mogło być niebezpiecznych), to byliśmy bezsilni. Bohaterowie mogli tylko robić wszystko, by się wydostać z żołądka Domu, by ten pozwolił in wyjść, nawet, jeśli... nie w pełnym składzie. Samemu temu Złu, którym był Dom, nie dało się zagrozić. W dodatku w przypadku Dworu w Bly dostaliśmy swego rodzaju dobre zakończenie - nawet, jeśli Dani umarła na dnie jeziora, to Dwój został oczyszczony, klątwa zdjęcia duchy wypuszczone a Viola odeszła i to Dani została nową Panią Jeziora, nie skłonną dopuścić do tego, co Viola. Natomiast w przypadku Domu Hillów... Nawet, jeśli części bohaterów udało się uciec (at least I suppose so, bo ostatnia scena moooże być dwojako interpretowane, ale chcę wierzyć, że przeżyli) to Dom pozostał. Niewzruszony, taki jak wcześniej, wciąż Zły, wciąż będący pułapką, po prostu czekający na swoją kolejną ofiarę. Świadomość tego, że gdzieś tam został, że zło nie zostało przezwyciężone, że każdy z duchów jest w nim dalej uwięziony, że część rodziny Crainów spędzi w nim wieczność... to wszystko było przerażające, i ja, mimo, że oglądałam Nawiedzenie Domu Hillów dwa lata temu wciąż noszę w sercu wielki strach przez Domem. O wiele większy niż przed Violą, Panią Jeziora, względem której czuje nawet emocje takie jak współczucie i podziw. Dlatego też, w tym punkcie jak i poprzednim, moim zdaniem Nawiedzenie Domu Hillów jest lepsze od Nawiedzenia Dworu w Bly, a przynajmniej mi się bardziej podobało.
No, to wstęp mam za sobą, o czym by tu teraz.
Nawet, jeśli uważam, że Dom Hillów był overall lepszy od Dworu z Bly, to wcale nie uważam, by Dwór z Bly był złym serialem, wręcz przeciwnie. Oglądało mi się go bardzo dobrze i to kawał fajnego serialu. Wydaje mi się, że większość osób które lubią historie z dreszczykiem które nie są oparte tylko i wyłącznie na horrorze ale starają się opowiedzieć jakąś faktyczną fabułę polubią ten serial i się im on spodoba. Chociaż miał on swoje wady, jeśli chodzi o sposób nakręcenia. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że serial nakręcony jest w formie opowieści opowiedzianej przez dorosłą Jamie, przez co mamy narratora i w ogóle, ale mam wrażenie, że zbyt dużo rzeczy jest nam przekazanych poprzez ekspozycję. To jest serio ciekawa przypadłość tego sezonu, bo... no, jest to jeden sezon, więc jest krótki i jest mało czasu na opowiedzenie całej historii, ale znowu z drugiej strony wiele scen, sekwencji i monologów było wyciągniętych do granic niemożliwości, ale znowu z trzeciej strony mieliśmy strasznie dużo ekspozycji... to wszystko spowodowało, że czasem oglądało się sezon trochę ciężko i musiałam robić sobie przerwy, bo traciłam koncentrację albo męczyłam się jakąś sceną. Na przykład ósmy odcinek (o ile dobrze pamiętam, że historia Violi to ósmy odcinek) oglądałam na trzy razy. Oraz wieeeele monologów mogło być dużo krótszych, zachowując jednocześnie swój sens, znaczenie oraz ładunek emocjonalny. Dla przykładu rozmowa Milesa z księdzem w szkole, monolog Owena przy ognisku po śmierci matki, monolog Jamie gdy pokazywała Dani wychodowane przez siebie wilce w nocy etc. Wszystkie te rozmowy były za długie względem ich treści. Oglądając ten sezon ogólnie miałam wrażenie, że praktycznie każda możliwa rozmowa jest nadmiernie wyciągnięta.
Natomiast z pozytywnych rzeczy!
Chociażby, jeśli chodzi o historię Pani z Jeziora, gdy zaczynał się jej odcinek, myślałam, że będzie to historia dużo prostsza i bardziej "standardowa". W sensie wydawało mi się, że to po prostu będzie tak, ze Perdita zabije Violę z zazdrości o bycie panią na dworze i z zazdrości o jej męża, i, nie wiem, porzuci jej ciało w jeziorze, przez co niespokojny duch zamordowanej Violi będzie dręczył Bly. Oczywiście to było coś... PODOBNEGO, ale dobrze, że nie dokładnie takiego i jednak historia ta była nieco bardziej szczegółowa oraz to, co duch Violi robił w jeziorze i dlaczego, oraz dlaczego chodził po posesji tak, a nie inaczej, i dlaczego w ogóle robił obchód etc zostało odpowiednio wyjaśnione. Lubię, jak w horrorach mimo wszystko działania duchów mają jakiś sens, jakiś powód, i tutaj tak było. Viola nie nawiedzała, nie chodziła po Bly i nie mieszkała w jeziorze bo była niespokojnym duchem, ale jej duch miał ku temu powody. Bardzo mi się też spodobało, że w tym odcinku było wyjaśnione kim są poszczególne z duchów, które spotkaliśmy w Bly - plague doctor, małe dziecko, ksiądz czy też duch kobiety ukrywający się na strychu - jak się okazało, była to właśnie Perdita, siostra Violi, która tam straciła swoje życie. Sam motyw z tym, że pierwotnie klątwa wywodziła się od skrzyni z ubraniami należącej do Violi którą zostawiła swojej córce był spoko. To, jak po śmierci duch Violi był niejako "uwięziony" w pokoju który tak naprawdę był skrzynią i ona czekała, aż Isabel ją otworzy, by zobaczyć te wszystkie rzeczy, które Viola zostawiła córce, było fajnym rozwiązaniem i tłumaczyło, skąd duch Violi w ogóle wziął się w Bly. To były jej gorące emocje - jej złość na Perditę, jej wrodzony UPÓR, jej miłość do córki. Wszystko to trzymało jej ducha, który miał zostać wyzwolony i pójść "dalej" gdy tylko Isabel dorośnie, będzie miała 18 lat i otworzy skrzynię, którą zostawiła jej Viola. Ale... oczywiście tak się nie stało. I fakt, że jej mąż oraz córka, po śmierci Perdity, wrzucili skrzynię do jeziora i opuścili na zawsze Bly był miodzio. Dzięki temu wiedzieliśmy, co duch Violi robi w jeziorze, skąd jego złość oraz czego szuka od kilkuset lat na Dworze (córki). Wszystko to nabrało sensu.
I, po części, wciąż nie mogę uwierzyć, że NIC z tego złego by się nie wydarzyło, NIKT by głupio nie umarł, nie byłoby żadnej klątwy i nawiedzenia, żadnej Pani Jeziora, niczego, gdyby głupia Perdita miała resztki godności i poczekała jak decent human do czasu aż Isabel dorośnie, a nie otworzyła skrzynię Violi. Tego wszystkiego można było tak łatwo uniknąć. Ale nieeeee Perdita miała chrapkę na jakieś ładne kiecki kek.
Oprócz tego gra aktorska - oczywiście, sporo scen było mocno pompatycznych, tak bym to określiła. Jednakże serial miał stylizować nawiedzenie starego dworu w latach osiemdziesiątych, więc jestem w stanie wybaczyć niektóre zachowania i decyzje względem stylizacji zachowania aktorów. Jednakże Victoria Pederetti moim zdaniem ładnie niesie to na swoich barkach (cóż dziwnego, jako Nell w Domu Hillów też była super, nie ma co jej tego odmawiać) i bardzo podobało mi się jak odegrała swoją rolę. Oprócz tego aktorzy grający dzieci, czyli Milesa i Florę. Na samym początku nie byłam co do nich przekonana, bo ich zachowanie momentami było nieco... sztuczne, jakby nienaturalne i nie pasujące do ich charakteru, ale po obejrzeniu całego sezonu nabrało to dla mnie sensu i z czasem zrozumiałam, kiedy Flora to Flora a kiedy Flora to Rebecca i kiedy Miles to Miles a kiedy Miles to Peter. Oczywiście, że w pierwszym odcinku nie wiemy, że Miles i Flora służą jako hosty dla Rebecci i Petera, więc ich zachowanie może, ba, wręcz POWINNO być dla nas dziwne. Przy Milesie najłatwiej się zorientować, że coś jest nie tak i jest nie do końca sobą. Od samego początku są hinty na jego powiązanie z Peterem (prezenty, jakie dał Dani, czyli kwiaty i spinkę. Były to te same prezenty, które Peter dał Rebecce. Jego nieprzyjemne stosunki z Hanną, palenie papierosów i używanie zapalniczki którą zostawił mu Peter, chęć picia alkoholu, łatwe złoszczenie się i tym podobne. Przy Florze było to dużo bardziej delikatne, trudniej było się zorientować, że oprócz niej czasem jest jeszcze Rebecca. Jednak po poznaniu Rebecci i historii jej oraz Petera a także relacji jej i Flory przy powróceniu do pierwszych odcinków można wyłapać wpływ Rebecci. Tak czy inaczej, dzieci, jak na takie szkraby, nieźle odegrały swoje role i dwie różne osobowości.
Wątki romantyczne. W Dworze w Bly było pokazanych kilka różnych wątków romantycznych które się drastycznie od siebie różniły, i, moim zdaniem, to było w porządku. Mieliśmy dzięki temu większą rozbieżność, możliwość porównania sobie różnych rodzajów związków. Dojrzała, spokojna ale i pełna dystansu miłość Owena i Hanny, młoda, silna i zdeterminowana miłość Dani i Jamie, toksyczny, prowadzący do tragedii i krzywdzenia innych związek Rebecci i Petera, zakazany związek Henry'ego z żoną swojego brata, małżeństwo z rozsądku Violi i jej męża, małżeństwo "bo co im zostało" Perdity i męża Violi... wszystkie te związki się od siebie różniły, żaden rodzaj związku się nie powtarzał. Może, y, poza analogią Henry'ego do Perdity, jedna Henry dostał szansę by jakoś odpokutować swój romans z żoną swojego brata, natomiast Perdita za zajęcie miejsca Violi na dworze i otwarcie jej skrzyni spotkała śmierć i uwięzienie jako duch na setki lat na Dworze w Bly.
Dani. Była sympatyczną główną bohaterką. Lubiłam ją i jej determinację, pod tym względem przypominała mi Violę - obie były odważne i uparte, ale Dani miała dobre, łagodne serce i brakowało jej zawiści. I lubiłam jej ogólną odwagę i racjonalność. W sensie... Każda normalna osoba na jej miejscu miałaby takie... tu śmierdzi czymś dziwnym. COŚ jest nie tak. Dani? NOPE. Pogrzebacz w rękę i lecimy skopać... kogokolwiek kto by to miał być. Podobał mi się ten jej agresywny krok jak zauważała coś dziwnego, jak podejrzewała, że na terenie posiadłości jest Peter etc. Po prostu szła z wpie*dolem i tyle. Jak po raz pierwszy zobaczyła ducha i miała świadomość, że tak to JEST duch, wtedy, gdy weszła do pokoju Flory gdy ta rozmawiała z duchem Rebecci, to nie zamknęła drzwi i nie uciekła, dopóki nie przywołała do siebie Flory - nie miało znaczenia, że stoi oko w oko z duchem laski która zmarła chyba z rok albo dwa lata wcześniej, nie, w pierwszej kolejności Flora a dopiero potem mogła się bać. Nawet, mimo zobaczenia ducha, pobiegła za Florą wtedy na strych. Nie bała się chodzić nocą po posiadłości, ani po jej terenie, nie bała się tych dziwnych laleczek, które miała Flora, mimo, że większość z nich, oraz ich "system" oraz miejsca postawienia każdego normalnego człowieka wprawiłyby w zastanowienie i poczucie, że coś tu jest nie tak. Nawet ta dziwna lalka bez twarzy której miejsce było pod komodą Flory (która, oczywiście, symbolizowała Violę w jeziorze). Dani stanęła oko w oko z "duchem" (chociaż Eddie był bardziej jej wyobrażeniem wynikłym z traumy i poczucia winy niż faktycznym duchem) swojego byłego narzeczonego, w środku nocy, sama poza terenem dworu, patrząc się na niego. Ja bym się rozpłakała ze strachu i padła na zawał z miejsca. Ogólnie lubiłam Dani, jej podejście do dzieci, jej odwagę i dobroć serca. Oraz to, jak połączyła się z Violą i żyła z nią przez tak wiele lat, ale wystarczył jeden jedyny raz, by Viola stanowiła jakiekolwiek zagrożenie względem Jamie by Dani zniknęła na zawsze, nie zamierzając narażać jej zdrowia i bezpieczeństwa. Jeden jedyny raz. Dani była na to gotowa, była na to przygotowana, oddać swoje życie by obronić tą, którą kocha najbardziej. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile siły, uporu, odwagi i determinacji wymagało życie z duchem Violi w sobie przez tak wiele lat.
Niektóre wątki fabularne. Dla przykładu cały wątek Hanny. Już w pierwszym odcinku mój radar się uruchomił, i byłam niemal pewna, że Hannah jest duchem. Jej delikatne odrealnienie i tracenie koncentracji, dziwne ruszanie się dłonią po karku, fakt, że Hannah ani razu niczego nie skonsumowała na ekranie, oraz to, jak Miles powiedział jej, że miał okropny sen, w którym ją skrzywdził. W dodatku pęknięcia, które widziała tylko ona Było tak wiele hintów, że Hannah jest duchem, pozostała tylko kwestia tego, czy ona o tym wie oraz jak dawno nie żyje. Na szczęście mamy odcinek piąty, który tłumaczy tak wiele rzeczy. Nie tylko historie Hanny, ale także historię Rebecci i Petera, możemy dzięki niemu dowiedzieć się, co dzieje się z duchami, które umierają w Bly. Jak wygląda ich dowiadywanie się, że nie żyją, jak wygląda ich funkcjonowanie, jak działają zasady je ograniczające w tym świecie, co mogą a czego nie mogą, jak wygląda ich powolne "zatracanie się", zagłębianie we wspomnieniach i emocjach, powolne łączenie i mylenie rzeczywistości ze wspomnieniami, nad czym nie mają kontroli. To co stało się z Hanną było super smutne i dalej mnie boli w serduszko.
Duchy same w sobie. Lubiłam to, że, poza Violą, duchy, które mieszkały na Dworze w Bly nie miały w zasadzie żadnych złych zamiarów, bo i nie miały dlaczego mieć. Były to po prostu niewinne dusze zabite z zaskoczenia przez Violę. Plague doctor które zabiła gdy dekadę bo tym, jak jej rodzina porzuciła dwór, wybuchła zaraza dżumy i opuszczony dwóch służył jako stancja dla chorych, ksiądz, którego zabiła, gdy chciał ją wyegzorcyzmować, dziecko któryś właścicieli, które znalazła w starym pokoju swoim i męża, które zabrała ze sobą do jeziora bo jej gasnąca świadomość pomyliła je z Isabel, duch kobiety na strychu, która okazała się Perditą, którą zabiła w tym miejscu sama Viola, gdy Perdita otworzyła skrzynię przed czasem. Rebecca, która zmarła w jeziorze przez Petera a nie przez Violę, a jedynie chciała zostać prawniczką i wieść normalne życie. No i sam Peter, którego Viola złapała, bo stał w złym miejscu w złym czasie, Oraz Hannah, zabita przez Petera w ciele Milesa za wchodzenie w drogę jego planom. Żaden z duchów poza Violą i Peterem (w przypadku które wynikało to z tego, że jego duch miał taki sam charakter jak sam Peter, czyli był skończonym dupkiem) nie miał złych zamiarów i nie robił nic na szkodę żywych. Duchy tylko ich obserwowały (hidden ghosts, ten sam zabieg, co w Nawiedzeniu Domu Hillów), niektóre nawet starały się pomóc i uchronić żywych przed duchem Violi. Flora wspomniała o tym, że "inni" powiedzieli jej, że należy unikać Pani z Jeziora, dlatego, też ona i Miles starali się chronić pozostałych mieszkańców Dworu by nie wchodzili w drogę Violi i nie chodzili po nocy po dworze. Dani też próbowano do tego zmusić i zawsze jak Flora zobaczyła, że Dani nie ma w swoim łóżku, to starała sie ją znaleźć, by upewnić się, że nie wpadnie na Panią Jeziora.
Domek dla lalek. Na początku nie do końca rozumiałam jego sposób działania i czy lalki w nim są przekładane przez Florę czy same zmieniają położenie. Oraz jakie dokładnie ma znaczenie to, że lalka symbolizująca Violę leży pod komodą i, że Dani miała ją tam odłożyć. Zastanawiałam się, czy zmiana jej położenia spowoduje, że Pani z Jeziora się pojawi, ale nie rozumiałam, dlaczego miałoby do tego dojść, i jakie powiązanie mają lalki z duchami. Oczywiście, Flora zrobiła lalkę dla każdego mieszkańca Dworu w Bly, czy to żywego czy martwego. I, jak Dani je ruszyła, to powiedziała, że ma ich nie ruszać bo ma konkretny system ustawiania ich. Dopiero potem fragmenty układanki zaczęły składać się w całość, jak widzimy chyba ze dwa razy, że duch chłopczyka zabitego przez Violę "bawi się" lalkami w domku dla lalek (który był zrobiony na bazie Dworu, więc przypominał go budową i pomieszczeniami) gdy Flora śpi. Dotarło do mnie, że ten duch chłopczyka tak naprawdę "uaktualnia" domek i przestawia lalki względem tego, gdzie obecnie znajdują się dane osoby - i żywi i duchy. Były to informacje dla Flory, gdzie znajdują się konkretni mieszkańcy Dworu w danym momencie, w tym, gdzie znajdują się duchy oraz, przede wszystkim, czy żywi są w łóżkach i, czy Pani Jeziora znajduje się w jeziorze, czyli jej lalka pod komodą. Stąd sensu nabrała scena, w której Dani kładła dzieci do łóżek, i w pokoju Flory niechcący potrąciła lalkę Violi, która leżała na podłodze w pokoju a nie pod komodą. Znaczyło to, że Viola jest już w drodze z jeziora do dworu. Dlatego Miles wtedy poprosił Dani by wyciągnęła mu coś z garderoby w pokoju Flory i zamknęli Dani w garderobie na jakiś czas, udając, że nie mają klucza. Zabezpieczyli ją w ten sposób przed tym, żeby nie wyszła z pokoju i nie weszła na drogę obchodu Pani Jeziora, nawet ryzykując jej złość i karę, za bycie zamkniętą w garderobie na pewnie jakiś czas, może godzinę albo nawet ponad godzinę, gdzie było lustro, więc nawiedzał ją obraz Eddiego, w dodatku gdzie dostała ataku klaustrofobicznego(?). Ogólnie, myślę, że cały ten myk z lalkami był serio spoko.
Oczywiście, znalazło się, moim zdaniem, parę nieścisłości. Na przykład to, że nikt nie zauważył, że ślady stóp zostawione przez Violę gdy ta robiła obchód po dworze niespecjalnie pasują do śladów dzieci. Wszyscy zawsze uważali, że to po prostu dzieci wybierają się na nocne przechadzki, kiedy to raczej nijak nie pasowało do Milesa i Flory, w dodatku ślady stóp nigdy nie prowadziły do ich pokojów, tylko zawsze do zachodniego skrzydła (pokoju ich rodziców i pokoju, w którym kiedyś mieszkała Viola z mężem i córką), były bardzo brudne, bo zostawiały ślady przez całą długość przejścia no, i były większe, niż stopy dziesięciolatka i ośmiolatki. Tłumaczenie śladów stóp Violi Milesem i Florą było co najmniej nieco niewiarygodne. W dodatku Viola, o ile nie chodziła po posiadłości przez każdej nocy, to jednak robiła to w miarę regularnie. Natomiast rodzice Milesa i Flory, jak jeszcze żyli, to gdy byli w rezydencji to spali właśnie w pokoju, który leżał na terenie obchodu Violi (był jej celem, szła do niego z jeziora, po czym wracała do jeziora). To dziwne, że Viola nigdy na nich nie wpadła i nie zaciągnęła któregoś z nich do jeziora. Myślę, że mogłabym znaleźć jeszcze coś, ale już się tak rozpisałam, że więdną mi paluszki powoli.
Trochę jednak popłakałam. Nie tyle, co oglądając Nawiedzenie Domu Hillów, i ten sezon nie zostawił mnie takim emocjonalnym wrakiem jak tamten. Tamten przeżywam do dzisiaj, smucąc nad historią rodziny Crainów, tutaj jednak przełknęłam to wszystko dużo lepiej. Oczywiście, koniec był smutny i historia Hanny była niesprawiedliwa i smutna i nie zasługiwała na śmierć i powinna przeżyć i wyjechać wraz z Owenem do Paryżaaaaa aaaaaaa
Ale jednak nie umywa się to, do przeżywania po kolei każdej traumy siódemki członków rodziny Crain. "Steven widzi ducha" chyba na zawsze pozostawi mnie płaczącą w kącie i niektóre sceny w Nawiedzeniu Domu Hillów były O WIELE BARDZIEJ przerażające, być może właśnie na to, jak... nieznane były. Na Dworze w Bly wszystko było w miarę określone - zagrożeniem była Pani z Jeziora. Robi ona obchód zawsze w nocy i zawsze idzie tą samą ścieżką po posiadłości. Dzięki lalkom da się przewidzieć, co się stanie. Pozostałe duchy nie stanowią zagrożenia, poza knuciem spisków przez ducha Petera. Ale Dom Hillów? Och god. Scena, w której mały Luke zjechał windą kuchenną do piwnicy, gdzie utknął, i Coś go zaatakowało, na zawsze chyba pozostanie w moich koszmarach. Sam fakt, że był małym dzieckiem, które nie miało ŻADNEJ możliwości ucieczki, bo nie był w stanie sam wciągnąć windy na górę, a nie znał wyjścia z piwnicy, i w ciemności zaatakowało go coś nieokreślonego było dla mnie niesamowicie przerażające. Nie czytałam oryginalnego The Haunting of Hill House, więc nie wiem do końca, kim był ten duch, bo w serialu większość duchów zamieszkujących Dom Hillów nie było wyjaśnionych. Poznajemy w zasadzie Williama Hilla, który zaczął być proaktywny tylko wtedy, gdy Luke miał jego kapelusz, a gdy z powrotem zabrał swój kapelusz, to przestał się raczej ukazywać, oraz Poppy Hill (albo miała jakieś inne nazwisko, nie pamiętam) która brała duży udział w robieniu Olivii kiślu z mózgu. Była jeszcze na pewno stara kobieta w łóżku oraz chłopak na wózku inwalidzkim, ale, w przeciwieństwie do Dworu Bly nie dowiadujemy się kim są ani jak umarli i skąd się wzięli w Domu, bo też nie ma to szczególnego znaczenia dla tego historii. W Domu Hillów ważniejszy jest Dom, kiedy na Dworze Bly ważniejsze są duchy. O ile wiem, to w oryginalnej książce (?) dowiadujemy się więcej o poszczególnych duchach, więc pewnie też jest wytłumaczone, co mieszkało w piwnicy.
Ale wiele emocjonalnych scen, oraz to, jak poszczególni członkowie rodziny Crainów symbolizują poszczególne formy rozpaczy i żałoby był mi o wiele bliższy i o wiele bardziej identyfikowałam się z bohaterami i rozumiałam ich motywy, niż na Dworze w Bly. Każde dziecko Crainów przeżywało ich traumę wynikłą z mieszkania w Domu i straty matki na swój, zupełnie różny sposób, i to było niesamowite, realistyczne i dziwnie mi bliskie. Dawało mi takie poczucie jak przy oglądaniu The Babadook, jakby ktoś rozumiał mnie i moją traumę, jakbym mogła zobaczyć w poszczególnych postaciach elementy samej siebie.
Oraz "odkrycie tajemnicy" głównego ducha nieco bardziej podobało mi się w Domu Hillów. W przypadku Dworu w Bly mieliśmy dwa duchy o podobnym znaczeniu fabularnym do Bent-neck Lady w Domu Hillów - "ducha" Eddiego oraz Panią Jeziora. Eddie okazał się po prostu poczuciem winy i traumą dręczącą Dani po śmierci jej narzeczonego i przyjaciela a Pani Jeziora była po prostu Violą, czyli duchem, któremu jego upór i zawiść nie pozwalają odejść na tamten świat. Tajemnica tego, kim była Bent-neck Lady którą przez niemalże całe swoje życie widywała Nell, była dużo ciekawsza, dużo bardziej wzięła mnie z zaskoczenia i dużo bardziej, nie wiem... dopełniała fabułę oraz dopełniała postać Nell. Dla mnie to było coś naprawdę pomysłowego i jedna z rzeczy, które najbardziej zapadły mi w pamięć po obejrzeniu Domu Hillów. To, że Nell przez całe jej życie prześladował moment jej śmierci.
That's all. The rest is... confetti.
Podziwiam, jeśli znajdzie się jakakolwiek osoba, która przeczyta mój esej kwik XDDD nie posiadam samokontroli.