Wreszcie mogłem sobie doczytać tomik na spokojnie. Nie ukrywam, że jestem fanem tego uniwersum. Oglądałem wszystkie filmy, większość seriali, czytałem też wiele książek i komiksów.
Manga jest adaptacją książki "Leia: Princess of Alderaan" autorstwa Claudii Gray. Która jest jednocześnie scenarzystką tej mangi. O ile mi wiadomo, książka nie miała polskiej premiery. Więc, to będzie stosunkowo nowy materiał dla polskiego czytelnika. Historia rozgrywa się pomiędzy III i IV epizodem filmowej Sagi Gwiezdnych Wojen. Mniej więcej 3 lata przed wydarzeniami z "Nowej nadziei". Na początku mamy wstęp streszczający najważniejsze wydarzenia "Zemsty Sithów", który wprowadza nas do fabuły. Potem od razu przechodzimy do 16-letniej Lei, która dostaje od rodziców 3 próby, żeby zgodnie z tradycją mogła odziedziczyć tron. Akcja jest zdecydowanie dynamiczniejsza niż w książce, a wydarzenia dzieją się szybciej. Co jest raczej na plus. Mogę się przyczepić tylko do tego, że manga tak samo jak książka, jest skierowana do młodszego czytelnika. Więc, momentami może wydawać się bardzo naiwna. Co szczególnie może razić fanów Oryginalnej Trylogii.
I co kłuci się trochę z seinenową kreską. Szczegółową i mocno inspirowaną komiksem zachodnim, szczególnie komiksami superbohaterskimi. Co nie dziwi, bo autor/autorka debiutowała właśnie w Marvelu. Ale to jak najbardziej manga. Która jest owocem współpracy japońsko-koreańskiej Korporacji Line z Disneyem. I której tak naprawdę mangi drukuje Hakusensha. Jak już pisałem, Egmont nie wymazuje oryginalnych onomatopei. Więc, mamy japońskie krzaczki z dopiskami. Na początku tomik ma aż 16 kolorowych stron, na dobrej jakości papierze kredowym. Nie zauważyłem też problemu z rastrami, o jakim wspominałem przy okazji opisu "Samuraja i Sticha". Manga jest wydana identycznie - w formacie A5, ma obwolutę i giętki nieprześwitujący biały papier. Nie można się przyczepić niczego także w kwestii tłumaczenia. Za przekład jest odpowiedzialna ta sama osoba, która im tłumaczyła w przeszłości "Gunsmith Cats". Łamanie tekstu i czcionka są też bardzo przejrzyste. Czasami jest stylizowana, np. przy okazji wypowiedzi Tarkina w Senacie Imperialnym. Ale to w żadnym razie nie stwarza problemów z czytelnością, jakie mają np. niektóre mangi Waneko.
Podsumowując. Dla mnie ogólne wrażenia są lepsze, niż miałem przy pierwszych Star Warsowych kolaboracjach z mangą w latach 90-tych, za sprawą Dark Horse'a. Przed nami jeszcze 2 kolejne tomy, z premierami w maju i we wrześniu (choć tego 3 tomu nie byłbym taki pewny, bo w Japonii nie ma jeszcze ogłoszonej daty premiery). Mam też nadzieję, że w przyszłości Disney da więcej swobody mangakom, w kwestii scenariusza. Chciałbym zobaczyć jakieś autorskie historie, a nie tylko adaptowane.
Egmont wyciągnął wnioski po poprzedniej przygodzie z mangą. Doświadczony na własnych błędach, tym razem o wiele lepiej podszedł do tematu. Dostosował jakość swoich tomików, do standardów polskiego rynku. Nie próbuje narzucić nic własnego, wypatrzonego na zachodzie. Przede wszystkim, nie pcha się w nic długiego. Wszystkie ogłoszone do tej pory serie, nie przekraczają kilku tomów. Stawia na niszę opartą na własnych posiadanych markach i umowach. Co nie naraża ich na wyniszczającą konkurencję z największymi graczami. A, nawet próbuje lekko przemycić własne usprawnienie z onomatopejami, ułatwiające pracę od strony edytorskiej. Myślę, że taka strategia ma sporą szansę mocno zaowocować w przyszłości. Pod warunkiem, że będą starali się utrzymać wszystkie tytuły w ciągłej ofercie. I nie poskąpią na dodrukach, o które trzeba będzie się prosić.