Faust pisze:
Krzychu, problem w tym, że ty najwyraźniej nie chcesz wymieniać poglądów, zależy Ci tylko na przedstawieniu swoich- niczym Macierewicz. Ja i wielu innych podkreślamy, że papier to fajny i ważny dla nas dodatek do treści, a ty usilnie dalej nam wciskasz, że twierdzimy że papier jest ważniejszy od treści, opcjonalnie wpływa na tę treść. Albo dając papierowi wagę, jakiego żaden z nas mu nie przypisuje. Nie dyskutujesz z nami, tylko ze swoimi wyobrażeniami naszych argumentów.
Pozwól, że się spytam: czy ty czytasz wyrażane przez siebie opinię?
Sam napisałeś o "dodatku", a wcześniej była tutaj mowa o "magii"
papierowego wydania. Otóż jeśli książki papierowe posiadają jakoby takie
rzeczy, a elektroniczne nie, to znaczy, że po tych drugich widać jaka jest
faktyczna wartość książek. Bo to nie BONUSY świadczą o ich wartości - tylko właśnie ich BRAK. Najgorsze i najpodlejsze wydanie. Skoro tutaj jest ono już nie ten teges, to raczej trudno o tych książkach coś dobrego
powiedzieć... Nie są się one w stanie obronić, jeśli potrzebują fizycznej
postaci do funkcjonowania.
Faust pisze:
Poza tym to ty pierwszy wyjechałeś z "Biedakami". Ba, od tego zaczęła się cała dyskusja. Jeśli według Ciebie to jest przedstawianie argumentów, a nie atak, to ja dziękuję.
Chyba bez łopatologii się nie obejdzie...
Książki czyta się celem uzyskania jakiejś formy wiedzy.
Tak więc poprawa dostępu do niej - dzięki temu, że szybciej trafiają one do kupującego, co w przypadku ebooków zajmuje kilka sekund lub minut - sprawia również, że wie się wiecej. Tak więc zakładanie, że książki MUSZĄ byc papierowe jest zwyczajnym ograniczaniem się. Odcinaniem się właśnie od źródeł wiedzy.
Dlatego osoby, które to robią są biedakami. Gdyby tylko chciały mogłyby wiedzieć więcej (jeśli dobrze pamiętam, to według badań przesiadka na ebooki często sprawia, że po niej czyta się wiecej niż wcześniej).
Masa literatury jest dostępna za darmo, ponieważ wygasły na nia prawa autorskie - chociażby na wyśmienitą "Ziemię Obiecaną"Reymonta. Funkcjonuje inicjatywa 31.10 dostępnego za darmo zbiorku wypuszczanego z okazji święta zmarłych i z tego powodu przeważnie z pogranicza horroru.
Bookrage - czyli ebooki za tyle, ile się samemu zadeklaruje - jest organizowany co roku (ostatnio nawet częściej).
"Akwarium", "Matka diabła", "Specnaz", "Samobujstwo" Suworowa niedawno były za pół ceny. "Rzeczpospolita Zwycięska" Szczereka też była w promocji - bardzo dobre opracowanie o II RP z niezwykle zabawną sceną jak żydowskie bojówki spuściły łomot naszym skinheadom po złożeniu kwiatów pod pomnikiem Piłudzkiego. Są dostępne minibooki - krókie formy za kilka złotych. A po ogłoszeniu nagrody Nobla i Nike księgarnie od razu ruszyły z wyprzedażą. Cyfrowa edycja "Kapuściński non-fiction" może być niedługo jedyną dostępną, ponieważ rodzina autora kazała wycofać ze sprzedaży wszystkie papierowe egzemplarze. Tak wiele przecieka przez palce, ale papier jest ważniejszy.
No litości...
Faust pisze:
Po pierwsze primo: To działa w obie strony. Czytelnicy ebooków biorą się z papierowców, ale sam mam dwóch kolegów którzy po momentach zakochania w kindlach wrócili do papieru i nie mają zamiaru wracać - o jest dla mnie podstawą do twierdzenia, że takich może być więcej. Skoro wersje elektro są takie cacy, to czemu są ludzie, którzy wracają do zwykłego papieru?
Być może z przyzwyczajenia, które okazuje się silniejsze...
Faust pisze:
Po drugie primo- nikt nie twierdzi, że czytelnicy elektro są gorsi. Są inni, mają inną percepcję. Coś tracą, nie zauważając tego, albo to nie jest dla nich ważne. Coś takiego jak pisał Jerzy Płażewski o ludziach którzy
zobaczyli film i go nie zrozumieli: "zapłacili za cały bilet, a dostali tylko połowę filmu". Ale też nie wykluczam, że również tracę jakieś unikalne doznania dostępne tylko dla czytelników kindli.
Dotykasz problemu, ale go nie zauważasz.
Sama idea iż istnieje podział na czytelników korzystających z papierowych książek i tych elektronicznych, jest krzywdząca. Dla tych którzy korzystają z pozycji czegoś jakoby pozbawionych.
Przy takim podejściu zastanawia mnie wyższość papierowego wydania przy okazji chociażby "Władcy Pierścieni". Tolkien nie napisał "Drużyny Pierścienia", "Dwóch Wież" i "Powrotu Króla" jako oddzielnych części. Ten podział jest czysto handlowy, miał obniżyć cenę i sprawić, że pozycja stałaby się bardziej przystępna dla klientów.
Ebook zawiera całość historii, z tłumaczeniem wszystkich piosenek (co u nas następowało etapami) oraz przypisami dotyczącymi historii Śródziemia włącznie. Na czym więc polega przewaga wydania tradycyjnego trzytomowego, skoro to cyfrowe jest bliższe wizji autora?
Napisałem, że mnie to nie obchodzi w jakim formacie czytasz, w przeciwieństwie do Ciebie.
Znowu sobie coś dopowiadasz.
Ciężko mi uznać takie deklaracje za wiarygodne, biorąc pod uwagę twoje opinie o czytniku jako gadżecie...
Z tym drugim to zależnie od wieku, różnie bywa. Pomijam, że ktoś wcześniej podawał przykład z kobietą, którego nie zrozumiałeś.
Czy elektroniczna czy papierowa - książka pozostaje taką samą książką.
Nie rozumiem twierdzenia, że są to różne sprawy - w rodzaju magii, zalet papieru, czy jakiejś kobiety...
By poczytać książkę, potrzebna ci jest książka.
Tylko kiedy słońce jest na niebie.
Kiedy zajdzie - potrzebne jest również źródło światła.
Nikt tutaj nie ma zamiaru obrażać się na elektronikę, czy zwykła chęć czytania książek w tradycyjny sposób to obrażanie się na elektronikę?
Sama w sobie - nie.
Jeśli jest to związane z traktowaniem urządzenia służącego temu samemu celowi jako gadżetowi - już tak.